„Pozwól mi zachować choć jednę, tę błękitną; — taka miluchna!“ rzekła błagalnie biédna mateczka, ściskając rozpaczliwie pozostały skarb.
Poszła jednak na ofiarę piękna, błękitna lalka w sukience z falbanami, w różowym kapeluszu — i pozostało z niéj tylko parę czarnych płatków.
„Poustawiaj drzewa i domy dokoła, i niech się same zajmą, to będzie prawdziwy pożar,“ rzekł Adaś, lubiący urozmaicenie w swych „ofiarach“.
Dzieci uszczęśliwione tym pomysłem, ustawiły wieś, ułożyły węgle na głównéj ulicy, a potém usiadły, żeby patrzéć, jak się palić będzie. Z powodu farby, zwolna obejmował ją ogień, lecz nareszcie zajęła się jedna chatka i podpaliła drzewo palmowe, które padło na dach obszernego domu; a w kilka minut, z całéj osady pozostały tylko zgliszcza.
Drewniana ludność stała, przyglądając się zniszczeniu, jakby gromada pieńków, czém téż była istotnie; aż nareszcie i ona spaliła się, nie wydawszy głosu. Dosyć czasu upłynęło, zanim się miasto obróciło w popiół; widzowie doskonale się tém bawili, krzycząc i tańcząc za każdym walącym się domem, jakby dzicy Indyanie, zwłaszcza téż gdy dzwonnica spadła, i gdy szamocącą się damę, sami wrzucili w płomienie. Ta ostatnia ofiara tak rozgorączkowała Teodorka, że zaraz rzucił w ogień baranka, a zanim się tenże zdołał upiec, posadził biédną Anabellę na gorejącym stosie. Ma się rozumiéć, że jéj się to nie podobało, i objawiła żal w sposób, który przestraszył małego niszczyciela. Będąc obszyta w skórę, nie zapaliła się, lecz co gorsza skwierczała. Najwpierw wykręciła jéj się jedna noga, potém druga, zupełnie jak u żywéj osoby, późniéj ręce podniosła w górę — jak gdyby z wielkiego bólu — głowa obróciła się na ramionach, oczy powy-
Strona:Mali mężczyźni.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.