Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.

Dotrzymuję słowa, panie Ludwiku! Jaskółki już dawno wróciły i świegocą mi koło okien, niepotrzebujem futer ni płaszczy, nogi na bruku nie marzną, a przy cieplejszych powiewach klasycznych Fawoniuszów mogę ci znów prawić dłuższe monologi, nie narażając się na rurki i zwierciadła naszych poznańskich Makenziów. Z tego, że mnie sam na ulicę wywiodłeś, wnoszę, iż ci się jeszcze nie sprzykrzyło słuchać starych dziejów, jakkolwiek ni wymową, ni dokładnością nie grzeszę; ja ci też chętnie służę, bo to przecież starzy po większej części przeszłością żyją.
Otóż jesteśmy znów na Teatralnym placu, dokąd wróciliśmy poprzednio z początkiem przeszłéj zimy. Opowiedziałem ci prawie wszystko, co mi tu w tych stronach z lat dawniejszych przyszło na pamięć; więcéj z mego mózgu, w którym się już niejedno zatarło, wycisnąć nie zdołam, przejdziem więc teraz do starych części miasta, gdzie mi się zapewne o miejscach i ludziach niejedno przypomni, o czem nie wiesz i o czem tylko siwe i łyse jak ja, a tak już nieliczne odpadki ubiegłych czasów mogą cię oświecić.
Puśćmy się najbliższą tutaj drogą, Wielką Rycerską ulicą, na Śto Marcińską. Panie Ludwiku, ten Śty Marcin, teraz niemal główna ulica w Poznaniu, imponująca, że się tak wyrażę, wjeżdżającemu bramą do miasta swoim długim szeregiem trzypiętrowych kamienic, czem-