Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co to takiego? — zapytała dziewczynka.
— A toć mięta! Bo to nie znasz robaczku? — Ale nie ta żabia, co to po mokradłach sterczy na grubych łodygach, jakoby konopie. To jest mięta sprawiedliwa, pieprzowa, co jak ją wrzątkiem nalać, a choremu dać, to i boleści go ominą i język go do wieczora piecze.
— Niby znam... Niby nie znam! — mówiła Mańcia, przechylając główkę na jedną i na drugą stronę, i przypatrując się drobnym różowym kwiateczkom, rozpostartym na samym końcu deski.
— To tysiącznik, panienko. Nie wszędzie to znaleść można, ale drugi raz, jak się dobra ziemia trafi, to i na lada trawie urośnie. Okrutnie to gorzkie ziele; kładź miodu, kładź cukru, — nic. Niczem tej gorzkości nie ugasi. Ano gotują to ludziska i piją na febrę. Przeto też i zbieram, że Józiek gajowego ma febrę. Choć to i niezawsze pomaga, ale Karpielowi pomogło: dwa razy dnia dawałam mu po garnuszku,