Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Stara Tomaszowa śmiała się, kiwając głową.
— Oj mój robaczku! Oj moja panienko! A toć nie mało ja onej macierzanki nazbierałam i do twoich kąpieli, jakeś malutka była. Takiego ziela garstkę, dwie, do kąpiołki dziecku wsyp, otrąbek dodaj, to ci maleństwo rośnie, kieby ten kwiatek w sadzie...
— Aha... do kąpieli! — mówiła z roztargnieniem Mańcia. — Ale powiedzcie mi Tomaszowo, gdzie wy to wszystko zbieracie?
— Ano, gdzie ono co rośnie, to i zbieram. Jedno w domu, drugie w łąkach, insze w polu, insze po rowach, a znów insze to po górkach, po piaskach... gdzie to Pan Jezus Przenajświętszy temu rosnąć przykazał... każde ma swoje miejsce. Ze starej Tomaszowej roboty teraz niema, bo już lata ciężą, do ziemi przyciskają, — to ta sobie raniutko wstanie, kijkiem się podeprze, płachtę na plecy weźmie, koszyk też i idzie, pacierze mruczy, a owych ziółeczek po ziemi upatruje... To pszczółka brzęknie, to ptaszątko zaświergoce, to konik polny