Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

właśnie o mnożących się kolejno potrzebach społeczeństwa, czyli pewnego zbiorowiska ludzi na jednym kawałku ziemi osiedlonych i o różnych stanach, które te potrzeby do życia i do działania powołują.
L. — A prawda!... — Ale zkąd się to wzięło, proszę ojca, że to ciągle był ten sam oracz...
O. — Ztąd, mój chłopcze, że chociaż pozorne różnice takich stanów w społeczeństwie są bardzo wielkie, nieraz tak wielkie, że między jednym stanem a drugim tworzą jakby nieprzebytą zaporę, to przecież wpatrzywszy się dobrze, zobaczymy, że jest to zawsze jedno i to samo oblicze, jeden i ten sam, tylko coraz wyżej doskonalący się duch jednego narodu; o czem także mówiliśmy wczoraj.
L. — Ach, prawda proszę ojca! że ja też sam tego nie odgadłem... Ale w takim razie, to nie miałem się co snem moim tak chwalić, kiedy to wszystko poszło z wczorajszej rozmowy.
O. — Chwalić, zapewne! Ale dobrześ zrobił, żeś mi to tak ładnie opowiedział.