które przy każdym okazie signorina pięknie wypisała swojem wątłem, pochyłem, delikatnem pismem na białej karteczce i przypięła szpilką.
— Angiolina! Angiolina Bassi! Jest!
I bohaterka chwili patrzy z tryumfem na pudełko sztucznie z kwadrata złoconego papieru złożone, którego cztery rogi ozdobione są czerwoną wstążeczką.
— Cecchina! Cecchina!... Drugie arcydzieło. Kogut wykluty w papierowej kanwie i obwiedziony kolorową włóczką. Niebyle jaki kogut! Włoski, wielki, z szerokim zębatym grzebieniem i ostrogami, jak pan komendant z fortu „San Benito”.
Wtem śmiech powstaje wśród dzieci. Oto dwa skrawki papieru tak długo składane jeden na drugi, aż utworzyły blado różowy klocek, bardzo do twórcy swojego podobny. Bierze się to za dwa końce, rozciąga jak harmonijka — i już.
— Nonno! Nonno! — wołają dzieci autora — starsza siostra idzie go wyciągać z ławki. Ale Nonno ani myśli się ruszyć. Ambicji, żądzy sławy ani za grosz w tym chłopaku.
— Grossolano!... gbur!... prostak! — mówią ze wzgardą dziewczyny i odwracają się do innej gablotki.
— Beno! Benino Sacchi! Nowe arcydzieło: Talerzyk ulepiony z gliny, a na nim z tegoż samego materyału kilka pięknie wylakierowanych grzybów. No, nie są to zapewne grzyby, któreby tak wprost odrazu marynować można w occie
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/292
Ta strona została skorygowana.