Strona:Maria Konopnicka - Miłosierdzie gminy.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak było, tak było — mówi Sprüngli — dość, że się stary Hänzli u niego powiesił...
— Musiało mu być słodko.
— Jakto? — woła rzeźnik Wettinger. — To ja takiego będę żywił, odziewał, dach mu nad głową dawał, za ten marny grosz z gminy, a do roboty nie będzie mi go wolno napędzić?
— No tak... Ale zawsze...
— Moi panowie — przerywa pan radca — przystępujemy do ukończenia tej sprawy. Czas urzędowych osób jest ograniczony. Pan Sprüngli podał dwieście franków. Kto z panów licytuje in minus?[1]
Cisza.
— Kto z panów licytuje? — pyta ponownie pan radca. — Panie Sprüngli, namyślcie się, proszę.
— Jużem się namyślił. — rzecze Sprüngli. Mniej nie mogę, niźli dwieście franków.
Pan radca odwraca się od niego.
— Kto licytuje, panowie? Kto licytuje?
— Sto ośmdziesiąt pięć wezmę! — mówi zwolna, cedząc zgłoski, piekarz Lorche. — Ale niech przynajmniej tę zimę w ubraniu swojem chodzi. U mnie ciepło.

Stary Wunderli spogląda po sobie najpierw, potem po sali i nagle drżeć zaczyna. Wydaje mu się, że mróz już mu kości sięga. W swojem ubraniu? Cóż on za ubranie ma? Alboż on na ubranie zarobić mógł grosz jaki? Na chleb za-

  1. T. j. godzi się na niższą cenę (łac.).