jesteś snać tutejszy, na Agorze nie bywasz! Lecz jeśli twój mieszek tak jest ciężki, musisz w nim chyba dźwigać pychę Trazykula?
— I to nie — odrzekł Syrakuzanin, z trudnością się prostując. — Trazykul razem z pychą swoją pęcherzem jest, którybym na końcu małego palca podjął się trzy razy trzykroć dokoła Helikonu obnieść, gdyby nie to, że piżmem trąci i musiałbym po nim w siedmiu wodach umywać ręce.
— Ha! ha! ha! — śmiał się Tymon. — Oratorem widzę jesteś. Lecz jeśli to nie pycha Trazykula, będzie to chyba cnota waszych Syrakuzanek, o których słyszę, iż mają tak wielkie zęby, że im je mąż przed pierwszym pocałunkiem pięścią wybijać musi.
— Nieroztropnie czyni — rzekł wędrowiec. — Albowiem zęby ich nie są większe, niż tego przyzwoita potrzeba wymaga, aby język ich utrzymać na właściwem miejscu. Co się zaś cnoty ich tyczy, to widziałem w Syrakuzach grające nią na ulicy niedorostki przyznać muszę, iż był to jeden z najlepszych dysków, jakie kiedykolwiek Grek gibką ręką ciskał.
Tymon się śmiał.
— Ach! ty jadowity olbrzymie! — mówił wesoło.
Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.