Gorzki smak mają w ustach, słoność ciężką w piersiach. Drepcą zgarbieni, zniechęceni, rozczarowani, o wiele bardziej zgrzybiali, niż kiedy schodzili tu rankiem. Nie oglądają się; fajki im pogasły. Maszerują znojnie we dwoje prawie zgięci, zadychując się częściej, uporniej. Dopieroż kiedy u szczytu drogi na równi staną, a wytchną, obejrzą się, a tu morze — Trzy Marye!...
Ogromne, ukojone; lekko falujące, a takie jasne, takie łaskawe, takie dobre, dobre... Takie — ich!
Są teraz w tem oddaleniu, że tylko miękka, nieobjęta wzrokiem świetlista modrość jest im widna.
Co trudem, co łamaniem się i mocowaniem fal, co bojem ich, gwałtem i zwycięztwem, wszystko to znikło dla ich starych oczu.
Więc się uśmiechną i zapatrzą błogo.
— Nie, nie!... Morze jest to samo! To
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.