Właściwie nie on się trzymał, ale go trzymała równa niemal siła dmących przeciw sobie wichrów.
Gdy jeden z nich słabnął, statek walił się, jak trup, póki go drugi nie podbił, nie chwycił i nie cisnął dalej.
Było około jedenastej godziny i litania dobiegała do końca, kiedy wschodnie wichrzysko ryknęło wściekle i, rzuciwszy się na morze, zakręciło niem w jakiś lej okropny, w którym nieszczęsny statek pogrążył się i zniknął nam z oczu.
Zaraz też zaczęły po nim ciemności iść, a huk i mrok wypełnił otchłań całą.
Tedy głosy odmawiających litanię stały się jakby żarliwsze jeszcze i surowsze, a dzwon, szarpnięty nagle, zakołatał głucho i umilkł.
Ale wtem wicher zachodni porwał się tak niesłychanym i gwałtownym pędem, że powietrze zaczęło trząść się i warczeć, jak struna miedziana. Zaczem się zaniósł, zawył, zahuczał, o morze sobą trząsnął
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.