Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

cjach, które lud cały śpiewa, o krzyżu przydrożnym, który dziewczęta ubierają w kwiaty, o święceniu ziół, o «pasterce», o rezurekcyi...
Zrazu każda z aresztantek ma coś do powiedzenia. Wkrótce wszakże głosy milkną, a po kątach słychać szlochanie i wycieranie nosów w grube więzienne fartuchy. Zapytujesz wtedy, czyby one nie chciały — ponieważ tam właśnie wszyscy się modlą — odmówić z tobą pacierza?
Zamiast odpowiedzi, większa część klęka, wzdycha i bije się w piersi. Nie zwracasz uwagi na te, które stoją i odmawiasz głośno, zwolna «Ojcze nasz,» «Kto się w opiekę», albo «Święty Boże.» Gdy skończysz — spostrzegasz, że klęczą wszystkie, prócz żydówek, a i na tych znać powagę chwili.
Wzajemnych skarg, plotek, opowiadań o cudzych przestępstwach nie dopuszczasz nigdy. Nigdy też, nawet w najpoufniejszej rozmowie, nie dopytujesz się o rodzaj i stopień winy. Twoim tryumfem będzie dowiedzieć się o tem od płaczącej u kolan twoich lub na piersiach twoich aresztantki, a to w takiej rozciągłości i z takiemi szczegółami, jakich żadne śledztwo dobyćby z niej nie zdołało nigdy.
Gdy się to stanie, możesz iść na flaki, pić zdrowie i oglądać laurki Wielmożnego. Zrobiłaś swoje.
W miesiąc coś może po owej pierwszej mojej bytności w więzieniu, znów mi wypadło przechodzić przez korytarz, w którego głębi był... «jeszcze jeden numer». Stary Jakób, idący tym razem przedemną, zatrzymał się nieco, obejrzał, zażył tabaki i zmru-