W Tondern trzeci miesiąc leżał w szpitalu Ery Matthisen, syn latarnika z Westerlandu, dozorca „ptasiej budy,“ czyli wielkiej samołówki na dzikie kaczki, którą sobie wyspiarze urządzili na Sylcie, by gmina miała większe dochody.
Dwa były takie nęciska na ptactwo przelotne, co szybowało z południa na północ wiosną, a z powrotem w jesieni; po drodze sprytni ludzie urządzili mu zasadzkę.
Wybrali kawał gruntu na żuławach, blizko morza, zasadzili drzewami i krzaczkami, pokryli murawą, wykopali mały stawek, do którego krętym zygzakiem dopływała w kanale słodka woda; stawek i kanał ukryty w gąszczu zdala od ludzkich sadyb, wyglądał jak zielona oaza.
Od morza zakrywały go ławice piasku stuletnim wrzosem porosłego; wiatr nie zrywał tu czubów drzewkom, nie wyginał w kabłąk ich pni i gałęzi, nie zamieniał w karły, jak gdzieindziej na wyspie, ogołoconej z drzew zupełnie i pustej, pręgowanej tylko miejscami zieloną, rzadką trawą na pastwiskach lub płachtami wrzosu, co, jak strzyżony kobierzec perski, zaścielał żółte wydmy na wybrzeżach.
Po stawie pluskało się kwaczące stado swojskich kaczek i zdradzieckim głosem nawoływało chmary sióstr dzikich, ciągnących powietrznemi szlakami przez morze.
— Kwa, kwa, kwa!... płyńcie za nami!-dogadywały, zapraszając za sobą w kręty kanał, który się zwężał coraz bardziej i zaginał, a u końca którego
Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/87
Ta strona została przepisana.
II.