Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 20 1918.pdf/17

Ta strona została przepisana.

próby. Wybieram osobniki zupełnie zdrowe... bo drugi raz, rzecz może być trochę niebezpieczna...
Tu była jego tragedya. Ten wróg kobiet był może skazany na zachowanie do końca życia swej sztucznej kobiecości.
Zamilkliśmy obaj.
— Więc sprawa ułożona! — powiedział. — Idziesz do nmie!
— Na cóż ci to?
— Klienteli przybywa z dnia na dzień, a wtajemniczać mogę tylko najbliższych i całkem pewnych... zwłaszcza co do pałacu drugiego i jego manipulacyj... No, zbieraj się. Auto czeka, jutro zabiorą twoje rzeczy.
— Zaczekaj! — powiedziałem stanowczo — Daj mi adres, jutro popołudniu sam ci przyniosę odpowiedź.
— Nie chcesz? — spytał z widocznym niepokojem. Zważ, to są przedewszystkiem genialne zdobycze nauki o nieobliczalnych skutkach i dają sławę uczestnikowi... sławę ogromną, z drugiej zaś strony... weź pod rozwagę... to są miliony... rozumiesz... milio... ny...!
— Dobrze... zważę... przyjdę jutro... daj mi adres.
Wyjął bilet z torebki i położył na stole.
— Pamiętaj, że w razie... niedyskrecyi... potrafię się obronić. Dysponuję środkami straszliwymi! — rzekł twardo, lodowatym głosem.
— Julku! — cóż znowu? — zawołałem. — Jakże to do mnie przemawiasz?
— Więc jedź ze mną! prosił.
Nie było rady. Sprawa tak stała, że musiałem uledz.
— Pojadę z tobą... — powiedziałem, — ale wrócę na noc do siebie. Jutro zobaczymy, co dalej... dobrze?
— Zgoda! — rzekł wesoło — ręczę, że cię to zajmie!
Za chwilę unosiła nas wspaniała, cichuteńka limuzinka angielska, za miasto.
Migały obok nas, jak duchy, domy, drzewa, ludzie.
Nagle szofer zahamował, spuścił szybę i przechylając się w głąb, szepnął:
— Proszę jaśnie pani hrabiny, przed pałacem żołnierze... jakieś zbiegowisko, czy co?
— Wysiadaj! — krzyknął do mnie Julek. — Zawracaj! — rozkazał szoferowi. — Wiesz gdzie... prywatne mieszkanie! Przyjdę do ciebie za kilka dni... Mówiłem przecież, że nie każdy funkcyonaryusz żandarmeryi... niemiłe nieporozumienie... Tylko djabli wziąć mogą przy tej okazyi moje aparaty... Do widzenia!
Auto znikło w obłokach kurzu, zostałem sam o mroku, daleko za miastem, w nieznanej mi okolicy. Szedłem powoli drogą ku domowi, a wszystko wydało mi się poczwarnym, przykrym snem.


Z. LOREC BAŚŃ.