— A ja powiem sąsiadowi — rzekł gruby szlachcic — że mi się to wszystko wyśniło. Śniła mi się dziś sól. A jak mi się tylko śni sól, regularnie, jak zapisał, wiadomości o czyjejś śmierci spodziewać się mogę. I to jeszcze nie była taka biała sól, niby warzonka, ale czarna w bryłach, z ziemią. Oho — myślę sobie, jakem się obudził, pewno chłop jaki umrze. Jeszcze rachowałem, że może stary Bugaj, wie sąsiad, ten co z brzega od Piotrycha siedzi, bo przychodził niedawno po proszki... — Kiedy to nawet — powiadam sąsiadowi — jak mi klacz, wie sąsiad, Jochymka, ta dyszlowa, com nią w zeszłym roku jeździł, padła, to mi się także sól śniła; jak Matkę Boską ukrzyżowaną kocham, tak prawda!
— I jakimże się to stało sposobem? — zapytał jeden z mężczyzn, puszczając kłąb dym z cygara, które w oficynie zapalił, bo mu się niedobrze na widok krwi zrobiło.
— A takim, że ten gałgan Jasiek spędził ją do piany, a potem...
— Ale ja się nie o klacz, tylko o tego chłopaka pytam!
— A cóż! — rzekł gospodarz, który stroskany w okno patrzał. — Najpierw mu się
Strona:Moi znajomi.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.