Strona:Na Kosowem Polu 016.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

o tém. Nie wiem tylko, który z moich zięciów ulega podszeptom żony. Mówi mi głos stroskanéj duszy, że z zawiści moich córek wykwitnie czarny kwiat nieszczęścia dla naszego narodu. W chwili, kiedy Szyszman śle mi co godzina gońca po gońcu, błagając o pomoc, kiedy trzeba biedz szybko, bez namysłu i wytchnienia naprzeciw wroga, aby nie miał czasu wpaść na równinę Kosową, w chwili, kiedy nasze wojska powinny się zlać w jedno potężne ramię, spoglądają na siebie drużyny moich zięciów zezem, podejrzewając się wzajemnie o zdradę! Piekło sprzysięgło się na naród serbski, rozdmuchało i podnieciło rozmyślnie nasze kłótliwe usposobienie, aby zdeptać naszą wolność! Nie od miecza zginiemy, walecznym jest bowiem miecz słowiański. Złamie nas pociąg do kłótni, zdruzgoce nas niezgoda!
Jeszcze nie domówił król ostatnich słów, kiedy do namiotu weszli Brankowić i Obylić ze swymi podwodzami.
Badawczo spójrzeli na nich król i książęta.
Który winien? — pytały ich oczy.
Wojewoda Obylić, wysokiego wzrostu, smagły, przystojny, objął kolana króla i ucałował jego rękę. Szczerą miał twarz i uczciwą szczerością uśmiechały się jego niebieskie źrenice. Serdecznie, jak zwykle, witał się z książętami. Do pychy i podłości nie była zdolna jego dusza. Widział to każdy, kto umiał czytać z twarzy ludzkiéj.