Strona:Na Kosowem Polu 023.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

na miejsce orężnéj rozprawy, ale rozkaz króla, obawiającego się bratobójczéj bitwy, nie pozwolił im opuścić wyznaczonych stanowisk.
Wojewodowie stanęli przed namiotem króla tylko z dwoma świadkami i służbą. Czekał na nich stroskany Łazarz. Siedział na wzniesieniu, zbitém z desek. Z obu stron zajęli miejsca książęta Bośńji i Albańji.
Służba zapaśników badała uważnie nogi rumaków bojowych swoich panów, oglądała strzemiona, popręgi i uździenice, ważyła w ręku ciężar kopij.
Już podniósł król czerwoną chorągiewkę, aby dać znak do walki, kiedy Obylić stanął przed jego tronem i zawołał głosem potężnym:
— Jeszcze raz wzywam wojewodę Brankowicia do zgody! Hańbą jest dla rycerza załatwiać spór osobisty w obliczu zbliżającego się wroga!
Brankowić milczał, uśmiechając się urągliwie.
Tchórz! Boji się o swoją skórę, — szeptali między sobą jego giermkowie.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, dosiadł Obylić swego ogiera i wjechał na udeptane pole.
— Nie oszczędzaj tego chytrego pyszałka! — podniecali go przyjaciele, wojewodowie Kazańczyc i Topliczanin; — zdruzgocz łeb podłéj żmiji! Niech jego zatruty ozór zamilknie na zawsze!