Strona:Nasza szkapa (Konopnicka) 21.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

psia noga, jak mlynarskie sumienie... Aż lżej człowiekowi, że go z siebie zrzucił!
A gdy matka jęknęła z cicha, po włosach ją pogładził ręką i dodał:
— A też z ciebie, Anulka, krzywe drewno, że lada czego stękasz... Był kożuch, niema, ta i straszna historya! Cóż to? Da mi kożuch jeść, albo za mnie komorne zapłaci, albo co? Wiosna za pasem, tylko patrzeć, jak rzeka puści, a ja się tam będę w kożuchy fundował... A to, poczekawszy, i w spencerze za gorąco będzie, jak się robota otworzy...
Tego dnia znów był u nas pan doktór, i znów do apteki biegałem.
— Zimno tu jakoś — mówił pan doktór wychodząc — i wilgoć czuć. Trzebaby lepiej palić...
I wstrząsnął się, otulając krótkiem futerkiem. Ojciec słuchał ze spuszczoną głową. Cały ten dzień był ojciec bardzo wesół; ale równo musiało mu coś być, bo, jak tylko matka nie patrzyła na niego, odmieniał się na twarzy, zwieszał głowę, a oczy to mu się z siwych aż czarne robiły, taką w nich żałość miał.
Całe pół puda węgla kupiliśmy na odwieczerz w sklepiku i ogień taki był, że aż huczało w piecu. Ojciec ławę przysunął do naszego siennika i siadł sobie na niej, matka też się obróciła, żeby na ogień patrzeć, i takeśmy się wszyscy wygrzali, że to ha!
Upłynęło znów ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku miał; a tu i w domu roboty było dość; tu szmaty upierz, tu strawę uwarz, choć się tam i nie zawsze warzyło, zawsze nie jedno, to