Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy, podania i obrazki historyczne 08 - Jagiellonowie.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

księgę, a do końca daleko, a coraz nowe prace, na które nie uskarżam się i nie narzekam, odrywają mię od tej, którą za wolą Twoją z całego serca ukochałem.
Pogrążony w modlitwie, nie zwrócił uwagi, iż mąż jakiś poważny wyszedł z ławki kościelnej i ukląkł obok niego.
Skończyło się poranne nabożeństwo, pogaszono światła na ołtarzu, on wciąż trwał na modlitwie.
Podniósł się wreszcie i zmierzał ku wyjściu. Wówczas zauważył, iż ktoś podąża za nim. W przedsionku kościoła mrok ponował jeszcze, lecz na otwartem powietrzu było dosyć światła, by się poznać nawzajem.
— Wybaczcie mi, przezacny księże kanoniku — odezwał się milczący dotąd towarzysz Długosza — że niepokoję was tak wcześnie i prawie w kościele, wiedziałem jednak, że tutaj napewno was spotkam, i dlatego przyszedłem. Król, pan nasz miłościwy, prosi was do siebie przed południem.
— Nie wiecie, o co chodzi, mości marszałku? — zapytał ksiądz z pewnym niepokojem w głosie.
— Juści wiem, bośmy razem wczoraj uradzili, że musicie jechać do cesarza. Nikt was nie zastąpi, kiedy chodzi o ważne sprawy. Ale to już rzecz króla wyłuszczyć wam cel poselstwa.
Długosz stłumił westchnienie.
— Stawię się wedle rozkazu — rzekł cicho. — A potem dodał żywiej.
— Czy była mowa o tem, kto zastąpi mię przy królewiczach?