Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy, podania i obrazki historyczne 11 - Wazowie.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

nad niemi w powietrzu, lub jak zabite ptaki spadały na ziemię. To znowu odskakując od murów klasztornych, w obozie szwedzkim szerzyły zniszczenie. Pękały działa szwedzkie, broń ręczna odmawiała posłuszeństwa. Ludziom martwiały serca na widok tych cudów i przeklinali chwilę, w której stanęli do walki.
Daremnie Müller srożył się i karał, bluźnił i groził mnichom; to znowu usiłował skłonić ich podstępem do ustępstw. Wojska jego topniały w sposób niewytłumaczony, ludzie znikali z szeregów, inni coraz niechętniej spełniali rozkazy. Bo jakże walczyć z nadziemską potęgą?
Nakoniec siostrzeniec wodza, kulą z armatki klasztornej trafiony, u stóp jego pada bez życia.
Müller zemścić się pragnie, uderza do szturmu; ale szturm odpierają z wałów wojownicy, a za nimi w obłokach dymu i kadzideł, z pieśnią na ustach i modlitwą w sercu, przesuwają się zwolna i spokojnie białe postaci mnichów, dzieci, kobiety i starcy, płyną chorągwie, świecą krzyże złote, w niebiosa bije hymn wiary gorącej i ufności bez granic.
Ci ludzie nie obawiają się śmierci, czują nad sobą Boga.
Wyrzekłby się Müller jasnogórskich skarbów, byle klasztor uznał Karola Gustawa swym panem i nie jaśniał przykładem całemu krajowi. Więc straszy i proponuje układy.
— Najłaskawszy król szwedzki pragnie tylko błahego znaku uległości; nietykalność klasztoru zapewnić gotów każdej chwili.
Ksiądz Kordecki na takie uprzejme wezwanie