Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy, podania i obrazki historyczne 13 - Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

reszta towarzyszy oczekuje w zajeździe: trzeba połączyć się z nimi przed świtem, o świcie być daleko.
— Żeby ich tylko znaleźć, bo — do stu djabłów! tak ciemno. Jak to mówią: choć oko wykol.
A każda chwila droga wobec grożącej pogoni. Choćby strzelić? Ale strzelać niepodobna! Toby wskazało drogę, a może zwabiło niepożądanych świadków. Tam w Warszawie już wre zapewne, i niech tylko zaświta...
A tu ni śladu drogi ani karczmy.
Rzeczywiście był to czyn śmiały, ale szalony zarazem. Któż go spełnił? Kto są ci ludzie, którzy z porwanym królem błąkają się teraz wśród nocy?
Kto pierwszy myśl tę powziął, dotąd nie jest pewnem. Od początku posądzano o to Pułaskiego, któremu nie dorównywał nikt w zuchwalstwie, lecz wykonał porwanie konfederat Michał Strawiński, także zuch, jakich mało, i oddany sprawie całem sercem.
Dlaczego to zrobili — łatwo sobie wytłumaczyć: gdy postawią króla na czele, wszyscy z nimi złączyć się muszą. Tego przecież konfederacja pragnęła od początku.
Niestety, nie wiedzieli wielu rzeczy.
Nie wiedzieli, że przed kilku miesiącami król po długiem wahaniu chciał się rzeczywiście połączyć z konfederacją. Naturalnie z obawy o swoją koronę, — ale szukał porozumienia z Barszczanami. A ci tymczasem — nie wiedząc o niczem, oburzeni niegodnem jego postępowaniem, przysłali mu wyrok, pozbawiający go tronu.