łąk zielonych, do tych pól, malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem“, — tam, tam, tu niema takich!
„Nocką jedną, nocką drugą
Sioło mi się śni ojczyste...
One olsze ponad strugą...
One lipy rozłożyste...“
Tu ptak inaczej śpiewa, kwiat inaczej pachnie, tu nie nasz, nie nasz świat!
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów nieba...
Tęskno mi, Panie!“
(C. Norwid).
Tęskno. To straszna choroba — tęsknota, — zabija. Umierają. Umierają z nędzy i z rozpaczą w duszy. Żeby choć jaka wieść tam od nich z kraju!
Minęła sroga zima, przyszło lato złote, lecz ich nie cieszy słońce. To nie nasze!
„Serce mi się wciąż wyrywa do dalekich moich stron, do tej ziemi ukochanej serce mi się wciąż wyrywa... U nas teraz na wsi żniwa, złotokłosy pada plon, śpiewką żeńców dźwięczą łany, a na kłosach wiatr przygrywa jak na harfie wyzłacanej“.
(L. Rydel).
A jednak — w tych zakątkach, w tych gniazdach boleści, tam gdzieś na końcu świata, nad Wołgą, pod Uralem, nad morzem Kaspijskiem, na Syberji, gdziekolwiek los twardy rzucił rozbitków polskich, dziwnie szybko powstają szkółki, poprostu uczelnie dla dzieci. To jedyna radość, pociecha wygnańców.
Uczy ten, kto coś umie, — tak, jak umie. Czasem znajdują się nauczyciele: tam już ogromne