Pośród rosnącej ciągle niepewności,
Co wyczerpuje nam siły potrochu;
Śród huraganu krwi i niepewności
Na zbuntowanych topielach motłochu;
Śród rozkładowej zgnilizny i prochu,
Które nam wchodzą w sumienia i w kości;
Pośród bezeceństw i pośród oprzędu
Głupstwa, co chowa nam duszo w całuny,
Jakby je składał na wieki do truny;
Śród bezmyślnego, bezbożnego błędu,
Który wyludnia niebo, Bogu blużni,
Świat wykoleja i zawiesza w próżni;
Śród takich szałów, śród wierzeń cmentarza,
Co wstręt zarówno budzi, jak przeraża,
Jakieżby tony ta lira wydala?
Głos oburzenia, gromkiego okrzyku,
Któryby ziemię wstrząsnął aż do szpiku
I w niej leżące od prawieków ciała.
∗
∗ ∗ |
Ale że wielki satyryk nie żyje,
Na taką hańbę, na praktyki wstrętne
Mamyż obracać oczy obojętne?
W nikimże śmiało serce nie zabije?
Ma-ż się czuć tylko to, co usta truje,
Nie ma-ż się nigdy mówić, co się czuje?
Wolność, ha, wolność, nie jesteś ty więcéj
Ta w białej szacie przeczysta dziewica,
Którą w snach marzył duch mój pacholęcy;
Bogini, która ciemności rozświóca
I błyszczy, jako w niebie gwiazda złota
Nad przepaściami ciemnemi żywota!
Nie jesteś źródłem nieśmiertelnej chwały,
Co aureole zapala nad czołom
I rozpogadza byt nędzny i mały;
Ani nie jesteś mścicielem aniołem,
Co rozpalonem żelazem na ramię
Tyranów kładzie historyczne znamię.
Nie jesteś duchem, na którego łaskę
Od najrańszego dzieciństwa czekałem
I nie użyłem; ha, dziś cię poznałem:
Nie jesteś wcale wolnością; zdejm maskę!
Kochanko buntu, bezuzdne szaleństwo,
Widzę, czem jesteś, i rzucam przekleństwo!