Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/188

Ta strona została przepisana.
—   184   —

wraz z tobą, znalazł w tych samych miejscach i żałował tego czasu, jaki tu przepędziłem, jęcząc nad twoją nieobecnością!.. Chciałem mówić dalej; Julia atoli, która widząc, że się zbliżam do brzegu, przestraszyła się i chwyciła mię za rękę, ścisnęła ją nie mówiąc ani słowa, lecz patrząc na mnie czule i powstrzymując z trudnością westchnienie; potem nagle odwracając oczy i ciągnąc mię za ramię, rzekła głosem wzruszonym:
— Odejdźmy, mój drogi, powietrze tego miejsca nie służy mi.
Odszedłem wraz z nią, jęcząc, lecz nic nie odpowiadając i opuściłem na zawsze to smutne schronisko, jak gdybym opuszczał samą Julię.
Wróciwszy zwolna do przystani, po kilku obrotach rozłączyliśmy się. Ona chciała być samą, a ja przechadzałem się w dalszym ciągu, nie wiedząc naprawdę, dokąd idę. Gdym powrócił, ponieważ łódź nie była jeszcze gotową, a woda spokojną, spożyliśmy wieczerzę smutno, z oczyma spuszczonemi, z nastrojem marzycielskim, jedząc mało a mówiąc mniej jeszcze. Po wieczerzy usiedliśmy na piaszczystem wybrzeżu, oczekując chwili odpłynięcia. Nieznacznie wszedł księżyc, woda się uspokoiła, a Julia zaproponowała odjazd. Podałem jej rękę, by wejść do łódki, a siadając obok niej, nie myślałem o puszczeniu ręki. Zachowywaliśmy głębokie milczenie. Równe i miarowe uderzenia wioseł pobudzały mię do marzeń. Dosyć wesoły głos krzyków, odtwarzając mi rozkosze innego wieku, zamiast mię rozweselić, smutkiem mię przejmował. Powoli uczułem wzrost melancholii, którą byłem przygnębiony. Niebo pogodne, świeżość powietrza, łagodne promienie księżyca, srebrzyste drgania, jakiemi woda wkoło nas błyszczała, napływ wrażeń najprzyjemniejszych, nawet obecność osoby ukochanej,, nie nie mogło oddalić z mego serca tysiąca uwag bolesnych. Rozpocząłem od przypomnienia sobie przechadzki, podobnież odbytej niegdyś wraz z nią w czasie uroku pierwszych objawów miłości. Wszystkie rozkoszne uczucia, jakie wtedy napełniały mą duszę, wskrzesły teraz, by ją zasmucić; wszystkie wypadki młodości naszej, nasze nauki, nasze rozmowy, nasze listy, nasze schadzki, nasze zabawy.

E tania fede, e si dolce memorie
E si lungo costume; [1])

te tłumy drobiazgów, co mi odtworzyły obraz inionego szczęścia; wszystko powracało, by zwiększyć nędzę obecną i zająć miejsce w mojej pamięci.
— Skończyło się — mówiłem sam do siebie — te czasy, te czasy szczęśliwe już minęły, już znikły na zawsze. Niestety! już nie wrócą; a przecież żyjemy, a przecież jesteśmy razem i serca nasze są wciąż zjednoczone!

Zdawało mi się, że cierpliwiej zniósłbym jej śmierć lub nieobecność i żem mniej się dręczył przez cały ten czas, kiedym był

  1. „I ta wiara tak czy«ta i te słodkie wspomnienia i ta długa zażyłość“ (Metastazyusz).