Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/334

Ta strona została przepisana.
—   330   —
X. Jonatan Swift.

Medytacye nad starą miotłą.

Tę miotłę, co w tym kąciku
Niedbale widzisz rzuconą,
Niedawno w naszym gaiku
Pełną soków i zieloną
Widziałem na własne oczy,
A dziś robactwo ją toczy!
Napróżno człowiek, choć przeczy natura,
Chce ją naprawić, pychą się zaślepia,
I do starego kostura
Ten brudny wiecheć przyczepia;
Niestety! miotła zwiędniała
Nie będzie, czem wprzód bywała,
I owszem całkiem zmieniła figurę:
Wierzch jej na ziemi, korzeń sterczy w górę.
Cała usługa, cała jej zaleta,
Że nią czerwone dziewczysko
Pokoje, nieraz ognisko
Lub sień zbłoconą zamiata.
A zamiatając i mrucząc pod nosem
Nie wie, stworzenie ubogie,
Że niezbędnym jest jej losem,
Gdy pełni posługę nudną,
Czego się dotknie, to robić chędogie,
A samej wiecznie być brudną.
Ale już pono i do tej usługi
Nie będzie miotła braną przez czas długi;
Dobrze zszarzana pójdzie na wierzch śmieci,
Albo nią kucharz ognisko podnieci...
Tak, długo w miotłę mając wryte oko,
Przejęty żałością tkliwą,
Rzekłem westchnąwszy głęboko:
„Zaprawdę, człowiek jest miotłą prawdziwą“.
Przychodzi na świat zielony,
Ale dobrze ukształcony,
Ma włosy, jak ma liście gałązka brzeziny,
Gdyż liście są włosami rozsądnej krzewiny.
Ale wkrótce je traci przez zbytki, mozoły,
A gdy łysy, kiedy łeb jak dynia już goły,
Do pomocy wzywa sztukę
I jak ów kostur wiecheć, on bierze perukę,
Kładzie puder, pomadę na tupet wyniosły,
Choć na nim nigdy nie rosły!