Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/378

Ta strona została przepisana.
—   374   —
pociechę, a w końcu własne życie w ofierze; ale te dary, jakkolwiek cenne, nie otwierają jeszcze bram raju, dopiero gdy Peri przyniosła łzę skruchy modlitwą dziecka nawróconego zbrodniarza, została dopuszczoną do przybytku błogosławionych. Ten ostatni epizod w skróceniu tu podajemy:


Teraz nad Syryą, bogatą w róże,
Kraśnieje wieczór w złotej purpurze;
Tkwi nad Libanem ogromne słońce;
A szczyt Libanu we wiecznej zimie,
Śnieg mu ubielą skronie olbrzymie,
A u stóp jego na kwietnej łące,
Lato w różanych pieluchach drzémie.
Jakże musiało pięknem być dla niéj
[tj. dla Peri]
Która patrzała z błękitów bani
Na tych okolic cudne przestrzenie,
Życie, co z dołu tryska ochoczo!
W pięknych ogrodach jasne strumienie
Pośród melonów złotych się toczą;
Brzeg się zieleni, kwitnie pagórek;
A gdzie świątynia w gruz się rozpada,
Przy słońca blasku pięknych jaszczurek
Wesoło, tłumnie tańczy gromada;
I piękniej jeszcze gołębi stada
Kołyszą skrzydła swe niespokojne;
A przy czerwonej zachodu prędze
Tak się migocą blaskiem swych piórek,
Jakby w stubarwne klejnoty strojne,
Albo jak tęczy promienne przędze
Na Peristanu niebie bez chmurek.
Fletnia pasterza uroczym dźwiękiem
Z pszczół palestyńskich zmieszana brzękiem
Ponad Jordanu brzegiem przepływa —
I las milionem słowików śpiéwa.
............
A teraz leżał mąż ów nieprawy,
Jakgdyby wieczór, płonący kraśnie,
Występnej duszy złagodził waśnie,
I na dziecięcia patrzył zabawy;
Lecz gdy się jego źrenica dzika
Z jasnym chłopięcia wzrokiem spotyka,
To jak tych bladych promień pochodni,
Co do bezbożnej biesiady zbrodni
Całą noc swoim świeciły blaskiem,
Gdy z pierwszym ranka spotka się brzaskiem.
............
Och, ta dziecina — och, te niebiosy
I tej modlitwy dalekie głosy
Taki czarowny wdzięk rozpostarły,
Żeby westchnienie żalu wydarły
Nawet Eblisa[1]) dumie szatańskiej,
Że stracił cnoty spokój niebiański.
A ów nieszczęsny leżąc na błoni
Z twarzą zmarszczoną, wybladłą, żółtą,
Och, jakże w piersi głęboko czuł to!
Gdy w owej chwili pamięcią goni
Po tylu latach zbrodni, niesnaski,
I pośród czarnej życia powodzi
Nigdzie słonecznych miejsc nie znachodzi,
Nie wraca z żadną gałązką łaski!
„Niegdyś — zawołał z żalem — o, dziécię!
I ja też miałem podobne życie,
I jam dziecięciem modlił się nieraz,
Jak ty niewinny, czysty... a teraz!“
I zwiesił głowę; a w ową chwilę
Wszystkie nadzieje, cele wznioślejsze,
Pierwsze uczucia jakieś czyściejsze,
W piersi od młodu śpiące lat tyle,
Nagle zbudzone zawrzały rojem —
I łez gorących zalał się zdrojem!
O, wy łzy święte głębokiej skruchy,
W których występne myją się duchy!
Waszym strumieniem w serce grzesznika
Pierwsza niegrzeszna radość przenika.
Patrz — do modlitwy klęknął z pokorą
I głos swój z głosem miesza dziecinnym;
Te same blaski zachodu gorą
I nad występnym i nad niewinnym;
A po niebiosach radośne pienia
W tryumfie głoszą hymn przebaczenia!
Już się od chwili słońce układło,
Gdy oba w modłach jeszcze klęczeli;
Wtedy to światło tak cudne padło
Jaśniej i czyściej, piękniej, weselej,

  1. Elbis — szatan u mahometan.