Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/406

Ta strona została przepisana.
—   402   —

Powróciwszy do pokoju, w niesłychanym już rozstroju,
Posłyszałem znów stukanie jakby gdzieś przy ścianie wzdłuż.
„Pewnie“, rzekłem, „coś kołacze w okno, wiatry snać tułacze,
Zaraz, co to jest, zobaczę, nie bij, serce, ni się trwóż,
Wnet wyjaśnię tę zagadkę, serce, nie bój się, ni trwóż,
Tak, to wiatr — rozumiem już“.

Otworzyłem okno zatem; — szumiąc skrzydły, z majestatem
Wleciał ciężko kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł wkrąg zamglonem
I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż,
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
Usiadł sobie tam — i już!

Ptak ten sprawił, że przy całem rozsmętnieniu swem musiałem
Rozśmiać się z poważnej śmiesznie jego miny. Tyś nie tchórz —
Widać — stary, chmurny ptaku, co — choć piór już ani znaku
Na twym czubie — szukasz szlaku śród posępnych nocy mórz?
Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy mórz?“
Rzekł kruk na to: „Nigdy już!“

Zadziwiłem się nielada, że ptak tak wyraźnie gada,
Choć-em jego odpowiedzi nie mógł pojąć ani rusz,
Boć to przyzna nawet dziecię, że nikt z ludzi dotąd w świecie
Nie oglądał chyba przecie ptaka przy drzwiach izby tuż,
Ptaka, coby przed nim usiadł na popiersiu przy drzwiach tuż,
Z takiem mianem: „Nigdy już“.

Ale kruk ten z łysą głową wyrzekł jedno tylko słowo,
Jak ci, którzy w jeden wyraz całą głąb’ wlewają dusz.
Potem milczał znów nieśmiele, pióro mu nie drgnęło w ciele,
Aż gdym szepnął: „Przyjaciele opuścili mię śród burz,
I on też ze dniem mię rzuci, jak nadzieja pośród burz“ —
Ptak mi odrzekł: „Nigdy już!“

Zadziwiony niewymownie odpowiedzią tak stosownie
Wyrzeczoną: „Widać“ — rzekłem — „umie tylko to. A nuż
Dar to pana, co w niewoli poznał tylko to, co boli,
I w swe pieśni jął powoli echa kłaść przeżytych burz,
Aż pieśń każda cichła w zwrotce, smętnej jako echo burz:
„Nigdy, nigdy, nigdy już!“

Lecz że w rozsmętnieniu całem, wciąż się z kruka śmiać musiałem,
Przysunąłem miękki fotel naprost ptaka, do drzwi tuż,
I, zasiadłszy w nim, co żywo jąłem myśli snuć przędziwo,
Co — to stare, chmurne dziwo, czarne, jakby piekieł stróż,
Co — ten dawny ptak wróżbiarski, czarny, jakby piekieł stróż,
Myślał kracząc: „Nigdy już!“