Pokornym być, to znów zuchwałym,
Nadskakującym, to niedbałym....
A jakie tkliwe pisał listy,
Jak umiał wszystko nieść w ofierze,
By posiąść to, co kochał szczerze...
Jak mu wzrok tkliwy i ognisty,
Namiętny, słodki, znów czasami
Lśnił dziwnie posłusznemi łzami.
Jak umiał wydać się inaczéj,
Niż wszyscy... rzucać na dziewczęta
Czar przez swój dowcip, komplimenta,
Lub je przerażać grą rozpaczy;
Korzystać z chwili roztkliwienia,
By lat niewinnych uprzedzenia
Rozumem, namiętnością smagać
I, wkradłszy się do serca skrycie,
Podsłuchać pierwsze jego bicie,
Wyznanie wymódz lub wybłagać
I ścigać póty, aż przystanie
Na potajemne z nim spotkanie,
Gdzie tête a tête w samotnej ciszy
Ciekawych nauk kurs posłyszy.
Lecz najlepszemi przyjacióły
Mężowie zwykle dlań bywali!...
Uprzejmie ściska go i chwali
Tak chytry z Faublasowskiej szkoły[1])
Emeryt, jak i stary dziad,
Podejrzliwością wciąż trawiony,
I pyszny rogacz, zawsze rad
Z obiadu, siebie i swej żony.
Bywało, jeszcze się z rozkoszą
Wylęga, — już liściki biegą.
Co? inwitacye? Nic innego,
Trzy domy go na wieczór proszą:
Tam bal, tu balik znów dla dzieci.
I gdzież szałaput nasz poleci?
Skąd pocznie? — mniejsza — dość, że wszędzie,
Jak każe etykieta — będzie,
Tymczasem w strój poranny odziali,
W szerokoskrzydłym Boliwarze[2]),
Jak zwykle, rusza złoty młodzian
Przechadzki użyć na bulwarze,
Aż czujny breget[3]) mu obwieści.
Że pora obiad zjeść na mieście.
(A. Pług).
Samotny żagiel nad morskie tonie
Między tumany miga sinemi....
Czegóż mu szukać w dalekiej stronie?
Co go wygnało z rodzinnej ziemi?
Dziko wiatr świszcze, burzą się fale
Maszt się pochyla, skrzypi i słania...
Biedny! on szczęścia nie szuka wcale,
Ani go szczęście z domu wygania...
Pod nim, jak lazur, śpi fala cicha,
Ponad nim złote słońca promienie;
A on, niebaczny, do burzy wzdycha,
Jakgdyby w burzach było wytchnienie.
(W. Korotyński).