Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/42

Ta strona została skorygowana.
36

spać — w tem niema nic trudnego. Nawet małe dzieci w kołysce umieją to, a przecież nie są bardzo mądre.
— Nie śpię już od trzystu lat! — rzekł Duch smutnym głosem. Piękne niebieskie oczy Wirginji rozwarły się ze zdumienia. — Przez trzysta lat nie zasnąłem i taki jestem zmęczony...
Wirginja spoważniała odrazu i usteczka jej zadrgały niby płatki róż.
— Biedny, biedny Duchu — szepnęła — czy niema pan gdzie spać?
— Daleko, za sosnowemi lasami — odpowiedział on cichym, sennym głosem — jest mały ogród. Trawa w nim rośnie wysoko i głęboko, bieleją wśród niej wielkie gwiazdy rumianów, a słowiki wywodzą całemi nocami piękne trele. Śpiewają przez noc całą; zimny kryształowy księżyc śle na ziemię swoje promienie, a rozłożysty cis rozpościera nad śpiącymi olbrzymie ramiona.
Oczy Wirginji zaszły łzami. Wstydząc się ich, ukryła twarz w dłoniach.
— Mówi pan o Ogrodzie Śmierci? — szepnęła.
— Tak, Śmierci. Śmierć musi być bardzo piękna. Leżeć w miękkiej, brunatnej ziemi, mając trawę szumiącą ponad głową i wsłuchiwać się w ciszę. Nie mieć ani jutra ani wczoraj. Zapomnieć o czasie, zapomnieć o życiu i mieć zupełny spokój. Pani jedna, panno Wirginjo, możesz mi dopomóc. Otworzyć możesz przede mną wrota Śmierci, gdyż