Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/51

Ta strona została skorygowana.
45

— Patrzcie! zakwitło stare suche drzewo migdałowe. Księżyc oświetla wyraźnie kwiaty...
— Bóg mu przebaczył! — rzekła Wirginja uroczyście, podnosząc się z klęczek. Nadziemskie jakieś światło zdawało się opromieniać jej twarz.
— Pani jest aniołem! zawołało książątko, obejmując ją za szyję i całując.

VII.

W cztery dni po ciekawych tych wydarzeniach wyruszył o jedenastej w nocy orszak pogrzebowy z pałacu Kenterwilskiego. Osiem czarnych koni, których łby strojne były w pęki zwisających strusich piór, ciągnęły karawan. Ustawioną na nim ołowianą trumnę okrywał bogaty purpurowy całun, na którym wyhaftowany był złotogłowiem herb Kenterwilów. Obok karawanu i powozów kroczyła służba z zapalonemi latarniami, co wszystko razem składało się na obraz głęboko nastrojowy. W pierwszej karecie za karawanem jechał, w towarzystwie Wirginji, lord Kenterwil, który specjalnie przybył na tę uroczystość z Walji. W następnej siedział Minister Stanów Zjednoczonych z małżonką, za niemi Waszyngton i trzej chłopcy, i wreszcie w ostatnim pojeździe pani Umney, postanowiono bowiem, że osobie, którą duch trwożył przez przeszło pięćdziesiąt lat jej życia, przysługuje prawo odprowadzenia go na wieczny spoczynek. Wykopano głęboką mogiłę w rogu cmentarza, pod wielkiem drzewem cisowem.