Strona:PL-Rafał Górski-Bez państwa.pdf/24

Ta strona została przepisana.

oraz umiłowanie pokoju czynią mniej prawdopodobnym poświęcenie jego dobra na rzecz chwilowych lub częściowych interesów”[1]. Wierzył przy tym, że wybrani przedstawiciele ludu będą „najprawdopodobniej mieli te cechy”[2]. Przekonanie to jest jednak wątpliwe, stanowi piętę Achillesową jego argumentacji i w ogólności tezy o wyższości republiki nad demokracją. Pisze o tym à propos sytuacji w Stanach Zjednoczonych Tocqueville:

Wielu ludzi […] wierzy, że jedną z zalet powszechnych wyborów jest powoływanie do władzy osób godnych społecznego zaufania. […] Ludzie ci uważają, że lud nie potrafi co prawda rządzić się sam, zawsze jednak szczerze pragnie dobra państwa, a instynkt wskazuje mu osoby najbardziej zdatne do sprawowania władzy.
Co do mnie, muszę przyznać, że to, co widziałem w Ameryce, nie upoważnia mnie do głoszenia takiej opinii. Kiedy przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, ze zdziwieniem stwierdziłem, do jakiego stopnia pewne cnoty są tam częste u rządzonych, a rzadkie u rządzących. Stwierdzony jest fakt, że ludzie najbardziej wybitni są rzadko powoływani do pełnienia funkcji publicznych i należy uznać, że zaczęło się tak dziać od chwili, gdy demokracja osiągnęła pełny rozwój. Nie ulega wątpliwości, że rasa amerykańskich mężów stanu szczególnie skarlała w ciągu ostatniego półwiecza[3].

Jak w wielu innych przypadkach zaskakująca jest tu aktualność – pomimo upływu ponad 150 lat – opinii Tocqueville’a, zwłaszcza wyrażonej w ostatnim zdaniu.

Spór, czy republika to faktycznie lepszy system organizacji władzy niż demokracja, tylko pozornie jest historyczną ciekawostką pozbawioną aktualności. W rzeczywistości ta właśnie sprawa, pomijana w dzisiejszych debatach, tak jakby jej rozstrzygnięcie było oczywiste, stanowi sedno dyskusji nad dalszą demokratyzacją zarówno państw autorytarnych,

  1. Tamże.
  2. Tamże.
  3. A. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, dz. cyt., s. 201.