jakieby osiągnąć korzyści z tej sytuacyi, straszne skutki której już widziała przed sobą.
— Kocham cię Marto — mówił Varades zachęcony milczeniem, z jakiem przyjęła pierwsze jego oświadczenie. — Kocham od czasu, gdym cię poraz pierwszy ujrzał. Od tej chwili przecierpiałem wiele, gdyż nie wiedziałem jak ci to dać poznać, a otwarcie nie śmiałem powiedzieć.
— Pan mnie kochasz. Powinieneś pan zatem wiedzieć, jak w podobnym wypadku obowiązany jest postąpić dobrze wychowany człowiek.
— Ależ gotów jestem uczynić wszystko — odparł z gniewem — co tylko zechcesz! Oddam ci moje dostatki. Żyć będziesz po królewsku. Wszystko poświęcę aby zadowolnić twe życzenia.
Marta pojmowała go aż nadto dobrze. Powstrzymując z trudem oburzenie, chciała przekonać się, jak daleko zajść może bezwstydny egoizm tej wstrętnej istoty.
— Wstań pan — rzekła z gniewem — i mów przedewszystkiem ciszej. Obawiam się, żeby Walentyna się nie obudziła i nie usłyszała tych niczem nieusprawiedliwionych słów pańskich.
Wstał posłuszny, a pokazując nie przymknięte drzwi od pokoju Marty, rzekł:
— Wejdźmy.
— Nie — odparła sucho — zostańmy tutaj. Jeżeli uczucie pańskie jest czyste — dodała — dla czegoś mi pan wcześniej go nie wyjawił?
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/77
Ta strona została skorygowana.