Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

— Masz pan rację, najważniejszym jest, że przyszłam niedostrzeżona przez nikogo i że mogę rozmówić się z panem...
Fouquet upadł na kolana.
— Mów, pani, mów, — powiedział — słucham cię...
— Przed chwilą — zaczęła margrabina, przesuwając po oczach rączką, jak z marmuru przez Fidjasza wykutą — tak, przed chwilą gotowa byłam wszystko wypowiedzieć, myśl moja była jasna, odważna; obecnie straciłam pewność, mieszam się, drżę cała; lękam się tego właśnie, że złą ci przyniosłam wiadomość...
— Jeżeli temu zawdzięczam obecność twoją, niech ta zła wiadomość będzie błogosławioną, albo, najdroższa, ponieważ jesteś tutaj, ponieważ wyznałaś, że nie jestem ci zupełnie obojętnym, dajmy pokój tej złej wieści, a mówmy tylko o tobie, margrabino...
— Nie, nie, przeciwnie, wymagaj, żądaj, żebym ci ją powiedziała natychmiast, żebym się nie dała owładnąć uczuciu; Fouquet, mój przyjacielu, tu chodzi o rzecz niezmiernie ważną.
— Zadziwiasz mnie, margrabino, powiem nawet, że przerażasz prawie, ty, zawsze tak rozważna, pełna zastanowienia, która znasz tak dobrze ludzi, z którymi żyjemy. Więc to coś tak ważnego?..
— O!.. bardzo, bardzo, posłuchaj tylko!..
— Powiedz najpierw, jakim sposobem dostałaś się tutaj?..
— Dowiesz się zaraz; lecz zacznijmy od najważniejszego.
— Mów; margrabino, mów!... błagam cię, miej litość nademną.
— Czy wiesz, że Colbert został intendentem skarbu?..
— Ba?.. Colbert, nic nieznaczący Colbert?..
— Tak, Colbert, mały Colbert.
— Zaufany pana Mazariniego?..
— Ten sam właśnie.
— Cóż w tem widzisz zatrważającego, droga margrabino?.. Colbert intendentem, to dziwne wprawdzie, lecz wcale nie straszne.