Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

— O!... to co innego. Na nieszczęście jednak, zanim do mnie się dobierze, to jest do składu i podstawy mojego urzędu, musiałby zniweczyć wiele prac i przedsięwzięć w toku, a ja diabelnie się ufortyfikowałem, kochana margrabino.
— Co nazywasz swojemi dziełami w toku?... są to zapewne ludzie tobie oddani, przez ciebie wyniesieni?... twoi przyjaciele, wszak prawda?...
— Naturalnie.
— Pan d‘Emerys jest także twoją kreaturą?...
— Tak.
— A pan Lyodot twoim przyjacielem?...
— Bezwątpienia.
— A pan Vanin?...
— A!... Vanin, niech z nim robią co chcą, lecz...
— Lecz?...
— Lecz niech innych nie tykają.
— Otóż, jeżeli chcesz, żeby nie wzięli się do pana d‘Emerys i pana Lyodot, to czas pomyśleć o tem.
— Kto im grozi?...
— Czy wysłuchasz mnie teraz?... Nie będziesz przerywał?...
— Mów, słucham.
— Otóż, dziś rano, Margerita po mnie przysłała.
— A!...
— Tak.
— Czegóż chciała od siebie?...
— „Nie mam odwagi widzieć się z panem Fouquet“, — powiedziała do mnie.
— Ba!... czyż sądzi, że robiłbym jej wymówki?... O, mój Boże, myli się bardzo, biedna kobieta.
— „Idź do niego, i powiedz, żeby się strzegł pana Colberta“.
— Jakto!... każe mi strzec się swego kochanka?...
— Mówiłam już, że ona cię kocha jeszcze.
— Co dalej, margrabino?...
— „Pan Colbert, — dodała — przyszedł przed dwiema godzinami i oznajmił mi, że został intendentem“