Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.
—   289   —

— Nie będę oszczędzał ani jego wina, ani domu, — odparł ksiądz drwiąco. — Mam ja także swój plan; pozwólcie zabrać mi się do dzieła, a zobaczycie!...
— Gdzież się zbierzecie?...
— Wszędzie i nigdzie.
— W jakiż sposób zostanę zawiadomiony?...
— Przez umyślnego kurjera, dla którego koń stać będzie gotowy w ogrodzie pańskiego przyjaciela. Ale, ale, jak się nazywa ten przyjaciel?...
Fouquet spojrzał na Gourvilla, a ten, chcąc wybawić z kłopotu swego pana, odezwał się:
— Trzeba towarzyszyć panu opatowi, proszę pana; dom ten można poznać po znaku Panny Marji na froncie i dużym ogrodzie, jedynym w tej dzielnicy.
— Dobrze, dobrze, idę uprzedzić moich żołnierzy.
— Gourvillu, a ty idź z opatem, — rzekł Fouquet — wyliczysz mu zaraz potrzebną sumę. Zatrzymaj się chwilkę, opacie... Jaki pozór nadasz temu porwaniu?...
— Bardzo prosty... zaburzenie uliczne.
— Zaburzenie?... z jakiego powodu?... Nigdy chyba lud paryski nie jest skłonniejszym do uwielbienia monarchy, niż w chwili, gdy mają wieszać poborców podatkowych.
— Lecz ja to urządzę... — rzekł opat.
— Tak, lecz urządzisz w ten sposób, że wszyscy odgadną prawdę...
— Nie, nie... mam jeszcze jedną myśl...
— Jakąż?...
— Ludzie moi, z okrzykiem: „Niech żyje Colbert!...“ rzucą się na skazanych, wołając, iż szubienica za lekką jest karą dla takich zbrodniarzy i że, szarpiąc ich na kawały, sami wymierzą sprawiedliwość.
— O, rzeczywiście, to doskonała myśl — odezwał się Gourville.
— Do licha!... panie opacie, co za bujna fantazja!...