Założony w sposób powyżej opisany i polecający się wspaniałym znakiem nad bramą, zajazd pana Cropol rozwijał się pomyślnie.
Cropol chciwy był zysku, więc też wiadomość o przybyciu da Blois Jego królewskiej mości Ludwika XIV-go wzbudziła w nim radość szaloną. On sam, żona jego, Pittrino i dwóch kuchcików, wszyscy zabrali się ostry do pracy.
W zajeździe mieszkał w tej chwili jeden tylko podróżny. Mógł on mieć lat trzydzieści najwyżej, piękny, wysoki, poważny, a raczej melancholijny w każdym ruchu i w każdem spojrzeniu. Ubrany był w kaftan czarny, aksamitny, wyszywany czarnemi paciorkami. Kołnierz biały, gładki, jakiego używali najsurowsi purytanie, okalał szyję białą, zgrabną, pełną siły młodzieńczej. Maleńki, jasny wąsik ledwie zakrywał zgrabną wargę. Rozmawiając, patrzył zawsze prosto w twarz, bez przesady, co prawda, lecz i bez ceremonji, a nieraz jego oczy niebieskie wydawały się tak przenikające, iż niekażdy mógł wytrzymać siłę tego wzroku. W owych czasach, gdy ludzi, równych w obliczu Boga, dzielono na dwie kasty: szlachtę i chłopów, ten, o którym mówimy, na pierwszy rzut oka musiał być zaliczonym do kasty szlacheckiej i to najlepszej. Dość było spojrzeć na jego budowę i sposób trzymania się lub chodzenia. Szlachcic ten przybył sam jeden do zajazdu Cropola. Zajął bez najmniejszego wahania najwspanialszy apartament, jaki mu wskazał Cropol, w chęci jak największego zarobku.