Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.
—   209   —

— I Louviere jest najlepszy. Koniec końców zapłaciłem siedemdziesiąt pięć tysięcy panu Tremblay.
— Pięknie!... a panu Louviere?...
— Tak samo.
— I to zaraz?...
— A!... Bój się Boga, to dla mnie było niemożliwe. Król, albo raczej Mazarini, nie chciał usuwać tych dwóch niegodziwców; pozwalał więc, aby, nim ustąpią, nakładali leonińskie warunki.
— Jakie warunki?...
— Słuchaj i drżyj, trzyletni dochód.
— Do djabła!... więc sto pięćdziesiąt liwrów poszło w ich ręce.
— Nieinaczej.
— A prócz tego?...
— Pięćdziesiąt tysięcy talarów, czyli piętnaście tysięcy pistolów, na trzy raty.
— A!... to okropność.
— To jeszcze nie wszystko.
— Cóż więcej?
— Jeżeli nie dopełnię moich zobowiązań, ci panowie wchodzą w moje prawa. Kazano to podpisać królowi.
— To niepodobna, to nie do uwierzenia!...
— A jednak tak jest.
— Żałuję cię, mój biedny Baisemeaux. A na cóż Mazarini wyświadczył ci tę mniemaną łaskę?... Lepiej byłoby, żeby ci był odmówił.
— Tak, lecz protektor zmusił go.
— Twój protektor?... Któż taki?...
— Jeden z twoich przyjaciół, pan d‘Herblay.
— Pan d‘Herblay!... Aramis!...
— Aramis był tak łaskaw dla mnie.
— Łaskawym!... aby cię dostać w szpony.
— Posłuchaj więc!... Chciałem opuścić służbę kardynała, pan d‘Herblay przemówił za mną do panów Louviere i Tremblay,