Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

mnie i Laicqua, skutkiem czego dostałam pensję z funduszów zakonu.
— Jezuitów?
— Tak, jenerał, chcę mówić Franciszkanin, przybył do mnie.
— Bardzo dobrze.
— A ja, ażeby się to jakoś nie sprzeciwiało regułom zakonu, powinnam była w czemś być mu użyteczną. Wiesz zapewne, że takie jest prawo?
— Nie wiedziałem.
Pani de Chevreuse wstrzymała się, aby spojrzeć na Aramisa, ale było ciemno.
— A że to takie prawo — mówiła dalej — powinnam była w czemkolwiek być użyteczna dla zgromadzenia. Podałam projekt podróżowania w interesach zgromadzenia i zaliczona mię w poczet podróżników zakonu. Pojmujesz zapewne, że był to tylko pozór i prosta formalność.
— Najzupełniej.
— Tak więc, pobierałam pensję, która była dosyć znaczna.
— Mój Boże, to co mi opowiadasz, księżno, przeszywa mi serce jak sztyletem. Ty zmuszona być płatną przez jezuitów.
— Nie, kawalerze, przez Hiszpanję.
— A królowa matka patrzy na to obojętnie?... — rzekł Aramis, wpatrując się ciekawie, ale ciemność nie dozwoliła mu nic widzieć.
— O!.. ona zapomniała o wszystkiem.
— Zdaje mi się, księżno, żeś się starała wrócić do jej łaski.
— Tak. Ale rzecz szczególna, którą trudno zrozumieć, król odziedziczył tęż samą nienawiść i odrazę dla mnie, jaką miał jego kochany ojciec.
— Kochana księżno!... przystąpmy prędko do tego, co cię tu sprowadziło, zdaje mi się bowiem, że możemy sobie być jeszcze wzajemnie użyteczni.
— Ja już o tem myślałam. Przybyłam więc do Fontainebleau w podwójnym celu. Najprzód byłam wezwana przez Franciszkanina, którego znałeś. Ale, ale, jak ty go poznałeś?