Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

ki pochwalne mieszczanek. Książę przywołał Raula, a hrabiemu podał rękę. Mówił z nim długo i wlał trochę pociechy w serce nieszczęśliwego ojca. A jednak zdawało się obydwom, tak ojcu jak synowi, że idą na tortury. Nastała okrutna chwila, ta, kiedy, opuszczając ziemię, żołnierze i majtkowie żegnali się po raz ostatni z rodzinami i przyjaciółmi.
Według zwyczaju, admirał ze świtą ostatni opuszczał brzeg; armaty oczekiwały wystrzału, gdy wódz naczelny stanie na pokładzie swego okrętu.
Athos zapomniał i o admirale i o flocie i o swym harcie człowieka silnego, otworzył ramiona i konwulsyjnie tulił syna do piersi.
— Jedź z nami na pokład — rzekł kisążę wzruszony — skorzystasz jeszcze z dobre pół godziny...
— Nie — rzekł Athos — już się pożegnałem... Nie chce tego czynić po raz drugi.
— A zatem, wicehrabio, siadaj do łodzi co żywo!... dorzucił książę, chcąc oszczędzić łez tym dwum ludziom.
I czule, po ojcowsku, z siłą, jaką tylko Porthos mógł się pochwalić, uniósł Raula i postawił w szalupie, która też zaraz, na znak dany, odbiła od lądu.
I zapominając o przynależnej mu powadze, wskoczył sam na burt szalupy i nogą ją od brzegu odepchną!.
— Żegnam!... — zawołał Raul.
Athos odpowiedział skinieniem jedynie, lecz w tej chwili poczuł, jak coś gojącego padło mu na rękę: był to pocałunek Grimauda, ostatnie pożegnanie wiernego psa. Po tym pocałunku Grimaud wskoczył także do łodzi.
Athos usiadł na schodach portu i pozostał tam ogłuszony, zmartwiały i samotny na zawsze.
Około południa, gdy zaledwie widniał już tylko szczyt masztu na skraju morza, Athos obaczył wznoszący się dym biały, który rozwiał się natychmiast; był to ostatni wystrzał armatni, jakim pan de Beauofrt żegnał brzegi ojczyste.
Nakoniec wszystko znikło, wszystko ucichło, i samotny Athos powrócił znękany do oberży.