Szmer przerażenia rozszedł się po sali.
— Odebrałeś pan ten list!.. — zawołał Pellisson.
— Tak, odebrałem.
— Co pan myślisz zrobić?
— Nic, ponieważ go odebrałem.
— Lecz...
— Ponieważ go odebrałem, Pellisonie, to znaczy, że wypłaciłem — rzekł minister ze szlachetną prostotą.
— Wypłaciłeś!... — zawołała pani Fouquet w rozpaczy — o!... teraz jesteśmy zgubieni!..
— Dosyć — przerwał Pellisson — nie czas na próżne słowa. Zabrali pieniądze, a potem zażądają życia. Panie mój!... siadaj na koń co żywo!...
— Opuścisz nas!... — jęczały obie kobiety, oszalałe z boleści.
— Panie mój!... ratując siebie, nas wszystkich ratujesz.. Uciekaj!...
— Ekscelencjo!... ekscelencjo!... rozległ się głos Gourvilla, pędzącego po schodach.
— Co tam znowu?...
— Eskortowałem, jak panu wiadomo, kurjera królewskiego z pieniędzmi.
— Tak, wiem...
— Otóż, przybywszy do pałacu, zobaczyłem....
— Odpocznij, biedny przyjacielu, nie możesz tchu złapać...
— Coś zobaczył?... — wołano niecierpliwie...
— Widziałem muszkieterów, dosiadających koni — rzekł Gourville.
— Widzisz pan!... — zawołano jednogłośnie. — Niema chwili do stracenia!...
Minister, niesiony i ciągniony, wepchnięty został nakoniec do karety. Gourville wsiadł na kozioł i ujął lejce. Pellisson podtrzymywał omdlałą panią Fouquet. Pani de Belliere silniejszą była i została też za to wynagrodzoną; otrzymała ostatni pocałunek Fouqueta. Pellisson wytłumaczył służbie, że pośpieszny wyjazd nastąpił wskutek rozkazu króla, powołującego do Nantes.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —