— O! wiem ja dobrze, gdzie on się znajduje.
Colbert spojrzał na księżnę.
— Powiedz pani, gdzie go szukać.
— Na wyspie Belle-Isle.
— U pana Fouqueta?
— Tak, u pana Fouqueta.
— Będziemy go mieli.
Teraz księżna się uśmiechnęła.
— Nie myśl, że to tak łatwo — powiedziała — i nie obiecuj lekkomyślnie.
— Dlaczegóż to, proszę pani?
— Pan d‘Herblay nie należy do tych, których może wziąć pierwszy lepszy.
— Takiż to straszny buntownik?
— My wszyscy, panie Colbert, buntowaliśmy się całe życie, a jednak, jak widzisz, nietylko wolni jesteśmy, ale w dodatku pozbawiamy wolności innych.
Colbert spojrzał ponuro na starą damę i rzekł ze stanowczością:
— Minęły te czasy, kiedy poddani, tocząc walkę przeciw monarsze, wygrywali tytuły i księstwa dziedziczne. Jeżeli pan d‘Herblay jest spiskowcem, skończy na rusztowaniu. Mało nas obchodzi, czy się to podoba lub nie naszym wrogom.
Słowo nas w ustach Colberta, dało księżnie dużo do myślenia. Spostrzegła, że z tym człowiekiem się należy rachować. Colbert poczuł, że ma wyższość nad tą kobietą i chciał ją zachować do końca.
— Żądasz, pani — rzekł — abym kazał aresztować pana d‘Herblay?
— Ależ ja niczego od pana nie żądam.
— Tak mi się zdawało. Omyliłem się, dajmy zatem spokój tej sprawie. Zresztą król nic o tem jeszcze nie mówił.
Księżna przygryzła wargi.
— A zresztą — ciągnął Colbert — marna to strasznie zdobycz! Cóż dla króla znaczy jakiś tam biskup?... O! nie, nie będę nawet tem sobie głowy zaprzątał.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —