Biscarrat po raz ostatni jeszcze usiłował powstrzymać towarzyszów; daremne jednak były te wysiłki.
Napróżno zagrodził drogę najnieustraszeńszym, uczepił się u skały, aby zatamować wejście, wszyscy razem wtargnęli do pieczary za tym, co przemówił ostatni, lecz najpierwszy rzucił się z bronią w ręku, aby mężnie stawić czoło nieznanemu niebezpieczeństwu.
Odepchnięty przez kolegów, Biscarrat, nie mogąc iść z towarzyszami pod grozą zdrady i krzywoprzysięstwa wobec Aramisa i Porthosa, oparł się o chropowatą ścianę skały, z rękoma, wciąż złożonemi błagalnie, słuchem wytężonym, nadstawiwszy piersi w kierunku skąd spodziewał się strzałów dwóch muszkieterów. Usłyszał je wreszcie.
Jednocześnie powstały jęki, przekleństwa, chrapanie, i mały ten oddział szlachty ukazał się, kilku z nich bladych, krwią ociekających, a wszyscy owinięci obłokiem dymu, który zdawał się ulegać sile, przyciągającej zewnętrznego powietrza.
— Biscarrat!... Biscarrat!... — wołali uciekający — tyś wiedział o zasadzce w pieczarze i nie ostrzegłeś nas!
— Biscarrat!... tyś sprawcą, że czterech z nas trupem padło; biada ci Biscarrat!
— Tyś sprawcą, żem ja raniony śmiertelnie — przemówił jeden młodzieniec, zebrawszy w dłoń krew, lejącą się z rany, i bryzgnął nią w twarz Biscarrata — krew moja niech spadnie na ciebie!
I, konając, runął u nóg młodzieńca.
— Powiedz nam przynajmniej, kto tam jest? — krzyknęło kilka rowścieczonych głosów.
Biscarrat milczał, jak skała.
— Mów lub umieraj!... — zawołał ranny, dźwignąwszy się na jedno kolano i ramieniem bezwładnem podnosząc broń na niego.
Biscarrat z włosem najeżonym, z błędnemi oczyma, bezprzytomny skierował kroki wewnątrz jaskini, mówiąc:
— Macie słuszność, winienem umierać, ja, który dozwoliłem towarzyszów moich pomordować! jestem nikczemny!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —