Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

Aramis pochylił się ku zielonej toni, końcami delikatnych palcy igrając z jej powierzchnia, uśmiechnięty do tej otchłani, jako do zbawczyni swej.
— Zgódźcie się — powtórzył.
— Zgadzamy się — zawołali majtkowie — lecz jaką pewność mieć będziemy?
— Słowo szlacheckie — rzekł oficer. — Klnę się na stopień i nazwisko moje; że wszyscy, prócz kawalera d‘Herblay, mogą być pewni życia. Jestem porucznikiem fregaty królewskiej Pomoe, a nazywam się Ludwik, Konstanty de Pressigny.
Aramis, przegięty już ku morzu, na pół wychylony z łodzi, nagle wyprostował głowę, zerwał się na równe nogi, i z ognistem spojrzeniem i uśmiechem na ustach:
— Spuścić drabinę, panowie — rzekł głosem donośnym, jakgdyby wydawanie rozkazów do niego należało.
Wola jego została spełniona. Wtedy Aramis, chwyciwszy za poręcz sznurową, pierwszy wszedł na pokład, lecz, zamiast przerażenia, jakie spodziewano się ujrzeć na jego obliczu, ku wielkiemu zdziwieniu załogi przystąpił pewnym krokiem do komendanta, spojrzał mu prosto w oczy, czyniąc ręką znak tajemniczy, na którego widok oficer zbladł, zadrżał i pochylił czoło. Aramis podniósł jeszcze w milczeniu rękę swą do oczu komendanta i pokazał mu kamień w pierścieniu, który miał na serdecznym palcu u lewej ręki. Czyniąc ten ruch z postawą wspaniałą, wyniosłą i pełną milczącej powagi, Aramis podobny był do panującego, który podaje rękę do pocałowania.
Komendant skłonił powtórnie głowę, z oznakami najgłębszego szacunku. Następnie, wyciągnąwszy rękę ku tyłowi okrętu, czyli ku mieszkaniu swemu, ustąpił na bok, aby przodem puścić Aramisa. Trzej bretończycy, którzy wspięli się za biskupem na pokład, w osłupieniu spoglądali po sobie. Zapanowało ogólne milczenie.
W kilka minut potem komendant przywołał pomocnika, który niezwłocznie powrócił z rozkazem płynięcia w stronę Koronji.