sione do góry ręce, słyszał krzyki, płacz i narzekania, nawet westchnienia, nie dostrzegł nigdzie ludzkiej twarzy.
Noc pokryła ten krajobraz, noc ciemna na ziemi, jasna na niebie; duże i świetne gwiazdy nieba afrykańskiego, jasno błyszczały, oświecając tylko same siebie. Księżyc łagodny i jasny, wschodząc z poza gór, oświecił najprzód morza spokojne, i rozlał swe brylantowe światło na przyległe domy i krzaki. Szare skały, jak milczące widziadła, zdawały się, wznosząc zielonawe głowy, przypatrywać się przy świetle księżyca polu bitwy, i Athos także dostrzegł, że pole to, zupełnie próżne podczas bitwy, pokryte teraz było niezliczonymi trupami. Zobaczył ziejące rany, zimno patrzące na błękitne niebo, jakby żądały zwrotu dusz, które tam uleciały. Wtem spostrzegł w pierwszym szeregu białego konia pana de Beaufort z potrzaskanym łbem. Kto zdoła odmalować okropne cierpienie, z którem czujna jego dusza jakby bystrem okiem oglądała każdego trupa, czy w nim nie pozna ukochanego Raula? Któż znowu potrafiłby powstrzymać upajająca radość Boską, z jaką Athos ukorzył się przed Bogiem, dziękując mu, że nie znalazł tego, kogo szukał pomiędzy nieżyjącymi? Doszedł już do tego stopnia złudzenia, że widzenie ono było dlań rzeczywistością, podróżą, przedsięwzięta przez ojca do Afryki, aby otrzymać pewne wiadomości o synu. Nagle spostrzegł białą postać za krzakiem mirtu.
Postać ta miała na sobie mundur oficera; trzymając w ręku złamaną szpadę, zbliżła się zwolna do Athosa, który, zatrzymawszy się i patrząc na nią wytężonym wzrokiem, nie mógł ani mówić, ani się ruszyć, a chciał jednak wyciągnąć ręce, bo w tej postaci milczącej i bladej, poznał Raula. Hrabia chciał krzyknąć, lecz głos zamarł mu w piersiach. Raul, położywszy palec na ustach nakazał mu milczenie i cofał się powoli, chociaż Athos nie dostrzegł nóg jego. Hrabia drżący i bardziej od syna blady postępował z trudnością za nim, przez pola, kamieniami zasłane, krzaki i parowy. Raul ciągle dawał mu znaki, by szedł za nim. W końcu dostali się na wierzchołek góry i Athos spostrzegł na czarnych chmurach, oświeconych
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —