Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
—   288   —

Było to dla niego przejściem, wracającem go do marzeń.
Z rękami założonemi na piersiach, z twarzą zwróconą ku oknu, przez które świeżość nocy przynosiła mu zapach kwiatów, Athos pogrążył się, aby już z niego nie wyjść więcej, w rozpamiętywaniu raju Boskiego, którego żyjący nigdy nie widzą.
Po godzinie takiego zachwytu, Athos wzniósł do góry białe i wychudłe ręce, i z uśmiechem, który nie opuścił ust jego, wymówił zaledwie dosłyszalnym głosem te dwa słowa, odpowiadając na wezwanie Boskie, czy Raula.
— „Oto jestem!“
I ręce jego wolno opadły na łóżko.
Śmierć tego szlachetnego człowieka lekka była i spokojną.
Athos, po śmierci nawet, zachował spokojny uśmiech, jako ozdobę, towarzyszącą mu do grobu. A spokój ten i uśmiech, pogoda i szczęście, rozlane po całej twarzy, długo kazały przywiązanym doń sługom wątpić o jego śmierci. Obecni chcieli wyprowadzić Grimauda, stojącego opodal i pożerającego wzrokiem blednącą twarz swego pana, a nie zbliżającego się doń z bojaźni, aby mu nie przyśpieszyć śmierci. Ale jakkolwiek zmęczony był, nie chciał oddalić się; usiadł tylko na progu, pilnując swego pana z czujnością straży, aby otrzymać przy jego obudzeniu się pierwsze spojrzenie lub ostatnie westchnienie śmierci.
Wrszcie podniósł się i, opierając się rękami o podłogę, patrzał, czy choć najmniejsze drgnienie nie poruszy ciałem hrabiego. Ale nie! przeląkł się, powstał zupełnie, a w tej chwili usłyszał kroki na schodach; brzęk ostróg i szpady wstrzymał go, idącego do łóżka hrabiego. I głos silny i dźwięczny odezwał się o trzy kroki od niego.
— Athos!.. Athos!... mój przyjacielu!... — wołał głos, aż do łez wzruszony.
— Panie d‘Artagnan!... — wyjąknął Grimaud.
— Gdzież on jest?... — mówił dalej muszkieter.
Grimaud, kościstemi palcami chwytając go za rękę, wskazał łóżko, na którem leżał trup hrabiego. Przerywane westchnie-