Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.
—   302   —

— Tak, skończyło się — rzekł nadzorca myślistwa — i pan Fouquet ma to, na co zasłużył. Siedzi w Pignerol i dość dla niego zaszczytu, żeś go pan tam zaprowadził. Niemało naokradał króla.
D‘Artagnan, rzuciwszy na naczelnika psiarni gniewnym wzrokiem, rzekł:
— Gdyby mi powiedziano, mój panie, że zabierasz sobie żywność, przeznaczoną psom, nietylko nie uwierzyłbym temu, ale gdybyś za to skazany był na oćwiczenie lub wiezienie, szczerzebym cię żałował, i nie zniósłbym, ażeby o tobie ktokolwiek źle mówił. Jednakże pozwól pan sobie powiedzieć, że jakkolwiek jesteś uczciwym człowiekiem, ręczę ci, że nie jesteś poczciwszym od biednego Fouqueta.
Usłyszawszy to napomnienie, naczelnik myślistwa królewskiego spuścił nos na kwintę, a sokolnik podniósł się o dwa stopnie w oczach d‘Artagnana.
— Kontent jest z siebie!... — rzekł sokolnik cicho do kapitana — widać, że charty są dziś w modzie; gdyby był sokolnikiem, nie zadzierałby tak nosa do góry.
D‘Artagnan smutnie się uśmiechnął na myśl, że tak ważny interes polityczny, obudzał tak niskie osobiste widoki; zamyślił się o świetności niegdyś nadintendenta i upadku jego szczęścia, o smutnej śmierci, jaka go czekała, i kończąc niby tę myśl, rzekł:
— Czy pan Fouquet lubił polowanie na ptaki.
— O! namiętnie! panie!... — odpowiedział sokolnik, gorzko wzdychając, a westchnienie to było już pochwalną mową pogrzebową dla Fouqueta.
D‘Artagnan zamilkł, zostawiając jednego w złym humorze, drugiego zmartwionego i jechał dalej po płaszczyznie.
Dostrzegano już wymykających się strzelców z lasu; białe pióra koniuszych w ciemnym lesie, przez który przebiegali, migały jak świetne gwiazdy.
— Ale — rzekł d‘Artagnan — czy to polowanie będzie długie? Wiesz co, prosiłbym cię, ażeby się to prędko skończyło,