a od niejakiego czasu tyle miała zmartwienia, ledwie się nie rozpłakała ze wzruszenia.
— No!... no!... kochana moja siostrzyczko — rzekł król — opowiedz nam twe cierpienia, a jakem brat, podzielę je z tobą, i, jakiem król, położę im koniec.
Wzniosła ze smutkiem piękne oczy i rzekła:
— Nie, to przyjaciele moi kompromitują mnie, gdyż są nieobecni lub ukryci; podburzono niełaskę Waszej Królewskiej Mości na nich, a przecież są tak poświęceni, dobrzy i szlachetni.
— Mówisz to o Guichu, którego skazałem na wygnanie, gdyż tego żądał książę.
— A on od czasu tego niesprawiedliwego wygnania, szuka sposobności, aby mógł być zabitym.
— Niesprawiedliwego?... mówisz, siostro.
— Tak niesprawiedliwego, że gdybym nie czuła dla Waszej Królewskiej Mości szacunku i przyjaźni, to...
— To cóż?
— To prosiłabym mego brata Karola, u którego wszystko mogę...
Król zadrżał.
— O cobyś prosiła?
— Prosiłabym, żeby przedstawił Waszej Królewskiej Mości, że książę i jego ulubieniec kawaler Lotaryński, nie powinni bezkarnie być katami mojej sławy i szczęścia.
— Kawaler Lotaryński — rzekł król — ta ponura figura?
— Jest moim śmiertelnym nieprzyjacielem. Dopóki on będzie w moim domu, gdzie książę go trzyma, dając mu zupełną władzę, dopóty będę uważaną za ostatnią kobietę z całego państwa.
— A więc — rzekł król powoli — uważasz brata twego z Anglji za lepszego przyjaciela ode mnie?
— Czyny tego dowodzą, Najjaśniejszy Panie.
— I wolałabyś żądać pomocy od...
— Od mego kraju — rzekła dumnie — tak, Najjaśniejszy Panie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.
— 308 —