Oburzenie, jakie po przeczytaniu listu Fouqueta do La Valliere ogarnęło króla, stopniowo przeszło w bolesne znużenie, Ludwik przestał zaciskać pięści i palić wzrokiem nieobecne przedmioty swej złości, przestał wyrzekać przeciw Fouquetowi i La Valliere iz oburzenia przeszedł do rozpaczy, z rozpaczy do odrętwienia. Przewracał się czas jakiś na łóżku, a ręce jego bezwładne opadły i głowa spoczęła na haftowanych poduszkach; zmęczone członki poruszały się lekkiem targaniem nerwów, a z piersi kiedy niekiedy wydobywało się westchnienie. Morfeusz, samowładnie panujący w tym pokoju, któremu nadał nazwisko, a na którego Ludwik zwrócił oczy nabrzmiałe od łez i gniewu, siał mak, którego miał pełne ręce, tak, że król, zamknąwszy oczy, wkrótce zasnął. Zdawało mu się w tem pierwszem, tak słodkiem, usypiającem marzeniu, unoszącem ciało ponad łóżko, a duszę ponad ziemię, że bożek Morfeusz, wymalowany na suficie, patrzył na niego prawdziwemi oczami ludzkiemi, że coś ponad kopułą ruszało się i migało, że w mnóstwie marzeń spostrzegł twarz ludzką, opartą na ręce, zagłębioną w rozważnem zamyśleniu, a rzecz dziwna, człowiek ten tak był podobny do króla, że Ludwik marzył, iż widzi własną swoją twarz w zwierciadle, tylko że twarz ta była zasmuconą głębokim wyrazem litości. Potem zdawało mu się, że stopniowo kopuła podnosi się i że malowidła i postacie, wykonane na niej przez Lebruna, coraz zmniejszają się w stopniowem oddaleniu. Poruszanie łagodne, jednostajne,