— A! mój Boże!
— Ja — rzekł spokojnie Aramis — stracę bardzo szczerego przyjaciela.
W tej chwili Aramis, usłyszawszy coś, nadstawił ucha.
— Co to jest?... — rzekł Filip.
— Już dzień, Najjaśniejszy Fanie!
— I cóż stąd?
— Nim się Wasza Królewska Mość położył na tem łóżku, zapewne wydałeś rozkazy na dziś rano?
— Kazałem kapitanowi muszkieterów — rzekł młodzieniec z żywością — aby przyszedł dziś rano do mnie.
— Już idzie, poznaję kroki.
— A więc zacznijmy działać — rzekł młodzieniec z żywością.
— Strzeż się, Wasza Królewska Mość, zaczynać od d‘Artagnana, byłoby to niedorzecznie. D‘Artagnan nic nie wie i nic nie widział. Ani przez myśl mu nie przeszła nasza tajemnica, ale, skoro on tu pierwszy wejdzie, niezawodnie domyśli się, że coś takiego zaszło, o czem on powinien się dowiedzieć. Zanim go więc tu wprowadzimy. Najjaśniejszy Panie, trzeba zmienić nawet powietrze w pokoju, albo wprowadzić doń tyle osób, żeby najprzebieglejszy ze wszystkich nie znalazł prawdziwego śladu.
— Ale jakże go się pozbyć? — wtrącił książę, niecierpliwy zmierzenia się z tak strasznym nieprzyjacielem.
— Już ja to biorę na siebie, i odrazu taki mu cios zadam, że go trochę ogłuszy.
Wtem zapukano do drzwi i przeczucie nie omyliło Aramisa, gdyż był to istotnie d‘Artagnan.
Jakież było zdumienie kapitana, gdy, zamiast twarzy królewskiej, którą przygotował się z uszanowaniem powitać, spostrzegł długą i zimną twarz Aramisa.
— Aramis! — zawołał.
— Dzień dobry, kochany d‘Artagnan — odpowiedział prałat obojętnie.
— Tu! — wybąknął muszkieter.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —