Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.
Wacław.

O, jakżem teraz polubił niedzielę!
W niej tylko chwilkę mogę żyć przy tobie;
Lecz nadal muszę myśleć o sposobie,
Jakbyśmy mogli bez ciągłej przeszkody
Wzajemnych uczuć udzielać dowody.
Lecz cóż, gdy do ciebie śpieszę
Z czułej miłości zapałem,
Kiedy naprzód już się cieszę
Szczęścia mojego podziałem,
Widzę cię smutną, oziębłą, nieśmiałą,
I łzy... cóżto... cóż się stało?

Justysia.

Kochany panie, nie badaj przyczyny,
Nie troszcz się losem nieszczęsnej dziewczyny.

Wacław.

Jakto, twój smutek niema mnie obchodzić?
Takąż miłość widzisz we mnie?

Justysia.

Nic mego żalu nie może osłodzić,
Na cóż wyjawiać daremnie?

Wacław.

Zwierzyć swój smutek, to ulga jedyna:
Powiedz więc, jakaż łez twoich przyczyna?
Jeśli mnie kochasz!

Justysia.

Ach jakież żądanie!

Wacław (prosząc.)

Luba Justysiu!

Justysia.

Luby, drogi Panie!
Pozwól, niech milczę.