Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

I w tym okropnym stanie niewstrzymanej złości,
Gotówbym... nawet żonie... nadwerężyć kości.

Panna Marta.

Da, zmiłuj się!... kto tłucze, ten bywa tłuczony;
Wiem więc, że nigdy takim nie będziesz dla żony.
Że się czasem małżeństwo poskubie, podrapie,
No, to coże to szkodzi? kto złapie, ten złapie;
I cicho, i sza! zgoda! lecz naruszać kości!
Czyś sfiksował? Nie, nie, nie, nie masz tyle złości.

Alfred (po krótkiém milczeniu.)

Mam także nałóg brzydki i z tym się nie kryję:
Lubię pić i czasami aż nad miarę piję.

Panna Marta.

Likworek, co? likworek? Ach, rzecz wyśmienita!

Alfred (na stronie.)

Wybornie! do wszystkiego! To miła kobiéta!

(po krótkiém myśleniu)

Ale co jest najgorsza, czém pewnie się zgubię:
Karty, jak własne życie, w dzień i w nocy lubię.
Pół majątku już wzięła ta namiętność dzika.

Panna Marta.

Co Halbecwelwe, czy Ćwik? O, ja lubię Ćwika;
Lecz z musem czy bez musu, jakże tu grywacie?
Co?

Alfred (na stronie).

A, cóż u tej baby wszystko na warsztacie!

(z niecierpliwością do Marty)

Nareszcie z moich chorób tysiączne kłopoty:
Mam podagrę, hieragrę, spazmy i suchoty.

Panna Marta.

Ach, więc nam wraz obojgu leczyć się potrzeba,
Bo i mnie słabościami obarczyły nieba:
Cierpię mocny romatyzm w ręku, w nodze, boku,
Mam kaszel, zawrót głowy i bielmo na oku.